Przejdź do głównej zawartości

Przeżyłam, bo ruski oligarcha nie przyjechał - CZ.II - SZMINKA NR 10

Po wszystkich wydarzeniach, które opisałam w CZ.I, w poprzednim tekście jedno stało się dla mnie jasne – muszę się odnaleźć w całym tym irracjonalnym rozgardiaszu i muszę mieć współpracujący i rzetelny zespół, bo sama wszystkiego nie dźwignę. Muszę być z ludźmi, aby ludzie byli ze mną.

Tak narodziła się koncepcja punktów kontrolnych inaczej zwanych check pointami, a ich celem było opanowanie sytuacji w firmie w całym obszarze produkcyjnym i to nie tylko na tym jednym kontrakcie.

Te check pointy tak naprawdę były rozpaczliwą próbą zapanowania nad nawarstwiającymi się problemami i wdrożenia odpowiedniego zarządzania ryzykiem, czego byłam nauczona w dotychczasowej swojej pracy zawodowej. Moim celem teraz było nie tylko ratowanie tego, co już się posypało, ale zapobieganie podobnym sytuacjom i katastrofom.

Marzyłam o uporządkowaniu procesów w taki sposób, aby sprawy toczyły się z automatu w sposób właściwy. Tu potrzebne są też właściwe procedury i spółka nawet je miała, ale naprawdę większość się nimi nie przejmowała, a ci co się przejmowali byli skazani na samotność i przegraną.

Jak się zapewne domyślacie, komunikacja w firmie nie działała. Nikt nie skupiał się na firmie, jako całości, ale na własnym obrabianym poletku i reszta nikogo nie obchodziła. Zdecydowałam zatem, że muszę się z tymi ludźmi regularnie spotykać, rozmawiać o problemach i tych, które są i tych, których się z jakiegoś powodu obawiają. Wiedziałam, że jak raz wejdę w obszar operacyjny i dam im nadzieję, że można coś zmienić i poprawić, to nie będzie już odwrotu, będę musiała poświecić się nie tylko finansom, ale całej firmie, każdej śrubce i problemowi. Wiedziałam, że ludzie potrzebują i oczekują wsparcia i tylko dając im to wsparcie otrzymam coś w zamian.

Tak też się stało, bo na szczęście było wokół mnie kilkoro rozsądnych entuzjastów. Musiałam oczywiście dokonać pewnych zmian personalnych, dlatego awansowałam na strategiczne stanowiska w managemencie fachowców, którzy przez wiele lat zepchnięci byli na przeciętne stanowiska, przeciętnie – żeby nie powiedzieć słabo – wynagradzane.

Miałam nowego dyrektora produkcji, dyrektora sprzedaży, podniosłam rangę i pozycję kierownika planowania, mogę powiedzieć, że trochę nawet otoczyłam go ochroną, ale najważniejsze było to, że nowy dyrektor produkcji i planista współpracowali ze sobą.

Nie wszystko od początku szło dobrze. Przeszliśmy swoje kryzysy, nasze check pointy w pewnym momencie zamieniły się w swego rodzaju śmietniczek, w który wpadały wszystkie problemy, bez względu na to, czy są znaczące, czy po prostu nie tu się pojawiały.

W check pointach zrobiliśmy porządek, ustaliliśmy priorytety dla naszych zidentyfikowanych problemów wymagających specjalnego monitorowania, nadaliśmy im wagi, określiliśmy właścicieli tych problemów do rozwiązania i regularnie spotykając się aktualizowaliśmy ich statusy.

Uczyliśmy się w ten sposób właściwej komunikacji, uczyliśmy się szczerości i otwartości, nikt nie musiał się bać mówić o trudnych tematach. Wszystkie problemy rozważaliśmy pod kątem wpływu na płynność finansową, ale przede wszystkim rozmawialiśmy, rozmawialiśmy, rozmawialiśmy i ufaliśmy sobie coraz bardziej. Każdy, kto zgłaszał jakiś problem wiedział, że powinien mieć przygotowaną rekomendację, jak ten problem problem rozwiązać. A jeśli jej nie miał, to mówił o tym otwarcie, bo przecież bywało i tak, że problemy przerastały człowieka, ale ten człowiek nie był już sam, bo był zespół, a w zespole się wspieraliśmy.

Nie twierdzę, że nie było tarć między ludźmi. Były czasami spore nerwy, ale nie wiem nawet kiedy sprawy zaczęły się nam układać i toczyć tak, jak powinny. Na spotkaniach było coraz więcej luźnej atmosfery, a nawet zaczęło być chwilami wesoło.

Ostatecznie zrealizowaliśmy nasz problematyczny projekt, dostarczyliśmy go do portu, na załadunek na statek na czas. Daliśmy ze wszystkim radę, choć byliśmy chwilami śmiertelnie zmęczeni, ale byliśmy razem.

Kiedyś po jednym z naszych spotkań usiadłam zmęczona, ale poczułam jakąś ulgę. A jeszcze niedawno czułam się samotna, zostawiona sama sobie z tymi problemami. Czułam, jak bardzo ciąży mi odpowiedzialność za całą tę sytuację, za ludzi, za finanse i całą firmę. Miałam wrażenie, że świat mi się zapada pod nogami, że następnego dnia nie dam rady wstać z łóżka, żeby przyjechać do spółki i dalej "walczyć". Wstawałam jednak, jechałam i walczyłam i powtarzałam sobie, że skoro przeżyłam wczorajszy dzień, to dzisiaj też przeżyję i jutro też.

Odkąd jednak uformował się mój współpracujący zespół managerski, wiedziałam, że teraz możemy razem góry przenosić. Oczywiście nie uniknęliśmy pewnych kar kontraktowych, ale można powiedzieć, że to był drobiazg w porównaniu z tym, co mogło się stać, gdyby nie udało się nam zapanować nad całością. Wszyscy czuliśmy ulgę i satysfakcję.

Jeszcze w czasie realizacji tego kontraktu, klient – który również cały czas był pod ogromną presją i przez to był wściekły – „używał sobie” na mojej Projekt Managerce – Pani Ani, która przechodziła swoje piekło. Zwolniony ostatecznie dyrektor sprzedaży zostawiał ją samą sobie i w najważniejszych momentach znikał i nie pojawiał się na spotkaniach z klientem.

Pani Aniu – jeśli Pani to czyta - mam nadzieję, że dałam Pani wtedy odpowiednie wsparcie, ale przede wszystkim chcę tym artykułem podziękować Pani za ogromną niezłomność, bo wiem, ile łez Pani wylała przez tę sytuację i wiem, ile Pani wniosła do ratowania tego projektu. Była Pani zawsze wobec mnie lojalna, a wie Pani też ilu miałam wrogów robiąc porządki. Takie rzeczy zostają z nami na całe życie.

„Są w życiu rzeczy, które warto, są rzeczy, które się opłaca i nie zawsze to, co warto się opłaca, nie zawsze to, co się opłaca warto” – pisząc za Profesorem Władysławem Bartoszewskim.

Pani Ania niewątpliwie jest jedną z tych niewielu osób, które znam, a która wie, co warto.

W tej całej kryzysowej sytuacji udało się nam wtedy zbudować świetny, współpracujący zespół. Zespół, który zrozumiał, że tylko współpraca, szczerość, zaangażowanie i zaufanie dadzą nam wszystkim ulgę, zdejmą z nas niezdrowy stres i niepotrzebnie wykreowaną presję.

Podstawą była współpraca i system punktów kontrolnych, który był systemem m.in. wczesnego ostrzegania, systemem unikania niedomówień, ujednolicenia nazewnictwa. To wymagało na początku wielu spotkań, później już widzieliśmy, że sytuacja na tyle się poprawiła, że mogliśmy spotykać się rzadziej, ale to był proces uczenia się siebie nawzajem i na nowo definiowania pewnych rzeczy w firmie. Proces uczenia się ustalania priorytetów.

Ludzie nauczyli się odróżniać wagę sprawy dotyczącej zgubienia śrub czy kilku prefabrykatów od wagi problemu niskiego wyrobienia na produkcji.

Dlatego np. skupiając się na niskiej efektywności zidentyfikowaliśmy fakt, że przerwy są źle zorganizowane. Zmiana samych przerw podniosła nam wydajność prawie o 5 procent. Może to nie brzmi jak wielka sprawa, ale przeliczając to na efektywne godziny i ich stawki, okazało się sporą kwotą, a przede wszystkim poprawiło naszą marżę na pokrycie.

Jakie efekty osiągnęliśmy dzięki takiej współpracy, dzięki temu, że po prostu się spotykaliśmy i uczciwie rozmawialiśmy szukając konkretnych rozwiązań?

Planista mógł realnie planować a ja dzięki temu mogłam urealnić planowane przepływy pieniężne. Plany sprzedażowe były przygotowywane w oparciu o dostępne w określonym czasie zasoby. Dyrektor sprzedaży nie mógł potwierdzać klientowi terminu bez uzgodnienia tego z planistą. Harmonogramy zaczęły nam wreszcie dość dobrze działać. Plany sprzedaży były ponadto na bieżąco modyfikowane, a sprzedaż planowaliśmy nawet 18 miesięcy do przodu i to były realne plany doskonale omówione i przedyskutowane z klientami. Zaczęto informować klientów o tzw. wolnych kalendarzach, aby mogli z wyprzedzeniem rezerwować terminy.

Wypracowaliśmy w końcu tzw. miejsca lokalizacji surowców. Zlikwidowaliśmy tzw. „ciche miejsca odkładcze”, w których ukrywane były blachy na tzw. wszelki wypadek, a które powinny być zwracane do magazynu. To zmniejszyło marnotrawstwo i zredukowało zużycie materiału. To była zasługa pana z magazynu.

Materiał ukryty w takich cichych miejscach odkładczych zapewniał tzw. "dupokrycie" na wypadek, gdy pracownik zmarnuje surowiec produkując braki. Mając ukryty surowiec na zapas nie musiał ani się starać, ani nikomu spowiadać, że coś zniszczył, czy zmarnował.

Ujednoliciliśmy nazewnictwo, aby być pewnym, że każdy mówi o tym samym.  

To wszystko dzięki spotkaniom, które jak się później dowiedziałam były czymś bardzo przypominającym S&OP, ale wtedy o tym nie wiedziałam, że to jest to. My po prostu się nie poddawaliśmy i pracowaliśmy razem, zespołowo. Dopiero późniejsze doświadczenia i szkolenia – ale już po moim odejściu ze spółki – uświadomiły mnie, że to był „prawie” S&OP, a może S&OP bez słowa „prawie”.

Poniżej tylko wybrane punkty kontrolne, które były naszymi drogowskazami, mapą do celu:

1.     Regularne spotkania strategicznych osób z managementu, w których uczestniczy członek zarządu –  CFO – celem sygnalizowania problemów.

2.    Synchronizacja planów i priorytetów w poszczególnych obszarach – walka z silosami.

3.    Spis strategicznych problemów, monitorowanie ich i realne rozwiązywanie.

4.    Przypisanie właścicieli do problemów, ustalenie sposobu rozwiązania dla poszczególnych problemów oraz raportowanie statusów i postępów.

5.    Rezerwacje terminów na maszynach obróbczych i dopasowywanie planów sprzedażowych do dostępności zasobów.

6.    Poprawa komunikacji i współpracy.

7.   Ustalanie wpływu danego problemu i propozycji jego rozwiązania na bieżącą i przyszłą płynność spółki.

8.  Regularne spotkania związane z przydziałem środków pieniężnych dla poszczególnych obszarów, celem zapewnienia sprawnego funkcjonowania codziennego biznesu i utrzymania płynności.

9.  Skuteczna windykacja i poprawa wskaźnika rotacji należności.

10. Ustalenie nowej strategii sprzedażowej – min. zdobycie rynku skandynawskiego, zakończone sukcesem.

11. Utrzymanie terminów dostaw – ustalenie potrzeb i możliwości kooperacji.

12. Poprawa wydajności pracy, zmniejszenie braków i reklamacji, zmniejszenie marnotrawstwa.

Tak, tak, to wszystko nie działało jak należy, ale to już wiecie, bo w pierwszej części o tym napisałam i wierzcie mi, choć artykuł nie był krótki, to naprawdę opisałam to w bardzo dużym skrócie i bez większych szczegółów.

Było znacznie więcej smaczków niż się może wydawać i niż opisałam. Bywało tak ciężko, że chwilami miało się wrażenie, że pewne sprawy nie dzieją się naprawdę, ale one się działy. To jest prawdziwa historia. Dzisiaj, kiedy do tego wracam, to zastanawiam się - jak ja dałam radę?

Wtedy nie było czasu za wiele się zastanawiać, trzeba było działać i skupić się na celu, który ma być zrealizowany, na zadaniu, które trzeba doprowadzić do końca. Tak też zrobiłam. Doprowadziłam wiele zadań do końca. Łącznie z postępowaniem restrukturyzacyjnym, o którym mogłabym napisać drugą taką historię. Kto wie, może kiedyś napiszę, tym bardziej, że i wtedy niemożliwe zmieniło mi się w możliwe, a sukces wart był wtedy mojego wysiłku.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

MOTYWACYJNA SZMINKA NR 12

Nie musicie już czytać moich wpisów na blogu. Możecie ich słuchać. Mam nadzieję, że będzie to dobra forma przekazu moich treści. Dzisiaj wstawiam kolejny fragment z pisanej przeze mnie książki. Trzymajcie kciuki, abym ją ukończyła i wydała. A poniżej wirtualny Adam czyta fragment "Czym pachnie deszcz" - bo taki tytuł będzie miała moja książka. Tę SZMINKĘ nazwałam motywacyjną, ponieważ mam nadzieję, że odsłuchany tekst będzie motywował Was do zmian i rozwoju, a mnie ma motywować, do konsekwentnego pisania i dokończenia tego, co postanowiłam zrobić - napisać książkę, która będzie zbiorem różnych opowiadań, ale też wielu przemyśleń na podstawie mojego doświadczenia zawodowego i życiowego.

Niemiecki klient, ruski oligarcha i węgierska mafia spawaczy - część pierwsza - kryminalna Szminka nr 9

Szanowni Państwo, 28 lutego 2024 miałam przyjemność na zaproszenie MPM Productivity wystąpić na konferencji Pulsu Biznesu związanej z S&OP. Tematem mojego wystąpienia było zarządzanie ryzykiem.  Nie przepadam za suchymi, teoretycznymi schematami, więc w swoim stylu przygotowałam "kejsa" pokazującego jak to jest, kiedy ryzyko się zignoruje, kiedy "polityka" bierze górę nad rozsądkiem, kiedy krótkotrwały efekt tzw. „błysku” tu i teraz jest ważniejszy niż długotrwałe i realne planowanie. Opowiedziałam prawdziwą historię, która jest trochę jak z filmu. Ktoś z widowni po moim wystąpieniu powiedział, że to było lepsze niż Netflix.  Stąd też postanowiłam opisać również na blogu historię, którą opowiedziałam, w Warszawie w Hotelu Polonia podczas Konferencji PB. A było to tak: Firma, do której trafiłam miała bardzo trudną sytuację finansową, a przy tym problemy z pozyskaniem odpowiedniej ilości kontraktów. Branża - wielkogabarytowe konstrukcje stalowe. Dla mnie...